Archiwum lipiec 2002


lip 08 2002 Ciemność
Komentarze: 0

Siedzialam skulona na wielkim lóżku, ciemnymi falami pościeli krążącym wokól wlasnego trójkąta bermudzkiego. Czulam w sobie pulsujące jądro ciemności. Znów niepotrzebnie obudzone, przedwcześnie dojrzale, niepotrzebnie świdrujące zmęczony umysl. Zamknęlam oczy, wykręcilam je do środka, jak wielka, zastygla w plazim żywiole ropucha, kontemplująca wilgotne przemieszczanie się zlapanej muchy w nieskończenie czerwonym wnętrzu. Popatrzylam i zobaczylam wirującą kulę, zwiniętą z ruchomych strzępek ciemnej grzybni. Każdy nowy pąk byl uplywającym dniem, znaczącym się czerwoną kroplą zachodu na najbardziej wydlużonej nici. Czulam niewiarygodne laskotanie przemieszczającej się w rytmicznym oddechu ciemności, przywodzące na myśl przesuwanie się chropawej luski węża po odsloniętej, jasnej skórze przedramienia. Zacisnąwszy powieki, źrenicami barwy matowej stali zaczęlam rozcinać i analizować miąższ pośrodku mojej duszy. Skomplikowana operacja przeprowadzona na żywym cierpieniu. Zanurzylam się w siebie, by być bliżej z takim trudem dokonywanego odkrycia., by wyraźniej syszeć cichy placz smolistych kropli zeslizgujących się po niewidocznych dla slońca powlokach mojego ciala.Czulam, jak czarny nektar zbiera się w najniższych partiach mojego organizmu, sprawiając, iż gnila biala skóra i odpadala platami niezapisanego jeszcze pergaminu. Cielam mocniej i uslyszalam, jak wielkie, czarne cielsko, z trudem obracające się silą mojej krwi zaczyna szeptać i piszczeć, jęczeć i plakać, zabierając w czas zaprzeszly to, co kiedyś bylo parą oczu. Krzyknęlam i szarpnęlam się gwaltownie, uwalniając z ust falę czerni, która natychmiast rozlala się wokól mnie nadopiekuńczym uchwytem. Uderzylam ostatnią myślą w odbierający mnie sobie ciemny wir.

I wtedy zacząl wrzeszczeć, strasznie, rozdzierająco, przedśmiertnie. Pobudzil dusze zwisające u okien mojego domu, odkleil od szyb zamarznięte tam na zawsze sny. I krzyczal, krzyczal do mnie wszystkimi glosami, jakie poznal w swym pasożytniczym śnie, że nie należy do mnie, jest obcy i chce nareszcie odejść.

Puścilam. Nawet nie wiedzialam, że ściskam brak światla tak kurczowo, iż wewnątrz dloni potworzyly mi się czerwone, tygrysie pręgi. Schowalam pazury poznaczone nitkami kleistej przędzy. Polożylam glowę pomiędzy martwe fale poduszki i zasnęlam. By znowu wyruszyć w podróż.

ithil : :
lip 05 2002 Pierwsza (chyba) notka.
Komentarze: 2

"No to jazda", pomyślalam, mrużąc oczy od slońca. Opuścilam na twarz gogle o oblej, zwodniczej powierzchni, tlumaczące mijanym przedmiotom tajemnicę luster. Warkot silnika przechodzil w mój cichy śmiech, zahaczający o szprychy obu kól motoru. Aż dziwne, jak nieczula bylam na prądy powietrza, po których bezbarwnie ślizgalo się moje rozpędzone cialo na mechanicznym rumaku. Tak mocno walczylam o szybkość, że zapomnialam o sobie. Że to przecież nie ja. Że to jakiś inny, znów inny świat.

Zsiadlam. Pogladzilam konia po znaczonej wężykami slonecznych refleksów sierści na karku. Ciche chrapnięcie bylo jedyną odpowiedzią. Bo poza nim nie dalo się tu slyszeć nic. Senny, letni las bez oddechu wiatru, znaczącego wodorosty migoczących liści. Bez odglosów ptasich rozmów, bez szelestu uginającej się pod stopami trawy... Jakoś dziwnie, nierealnie, oniryczne szaleństwo wyprowadzonego w pole umyslu. Kolejny raz. Jeszcze jedna próba.

Chlapnęlam ogonem coś nazbyt mocno, bo od strony plaży rozlegl się oburzony krzyk mewy śmieszki. Czemu śmieszki, pomyślalam, zanurzając się coraz glębiej w pachnącą ruchem i blękitem wodę oceanu. Przecież ona potrafi tylko narzekać... Obrócilam się kilka razy wokól wlasnej osi, chwytając muśnięciem spojrzenia rubinowy odblask falującego slońca na luskach mojego ciala. Przyspieszylam, chlonąc w siebie intensywne zimno podwodnego świata. Zatrzymalam się, odgarnęlam niesforne wlosy... Znów się pogubilam, choć przez chwilę wydawalo mi się, że już jestem. A to ci...

-Smooook! Smoook! Ludzie, ludzie, uciekajcie, to jakiś potwór!!! - krzyczeli ludzie, w panice drąc powietrze na strzępy dzikimi ze strachu glosami. Zamknęlam usta, gdy znudzilo mnie straszenie ich ogniem. Tak bez sensu...

Otworzylam drzwi. I następne, i następne, i tak dalej. Labirynt bez wyjścia. To też nie moje miejsce, jakoś nieswojo się tu czulam. Taki dlugi korytarz, jak z horroru o szpiatalu wariatów, czy czymś równie pretensjonalnie podobnym. Tylko ten brunatny zaciek na ścianie pachnie jakoś znajomo, krwawo. Pewnie znów ktoś nie wyrobil przy przenoszeniu się.

Odjęlam spocone dlonie od twarzy. Glupio się tak bylo uzależnić, ale mi to już wszystko jedno. Wędrówka korzeniami wlasnej nieświadomości jest zbyt fascynująca, by z tym zerwac.

ithil : :